Niektórzy twierdzą, że nowoczesność nigdy w Polsce się nie zaczęła. Ich zdaniem jesteśmy peryferyjni, zapóźnieni, a jedyną naszą szansą jest pogoń za uciekającym światem. Ale „nowoczesność” nie odbywa się w granicach jakiegoś państwa lub tylko poza nimi.
W jednej ze swoich książek Wojciech Tomasik, historyk i teoretyk literatury, pozwala sobie na pewien eksperyment myślowy, który pozwolę sobie rozwinąć. Otóż on twierdzi, że nowoczesność zaczęła się na terenach obecnej Polski 19 lutego 1838 roku w Krakowie. Wtedy to bowiem po raz pierwszy zaczął działać oficjalny czas urzędowy - wszystkie zegary i zegarki miały wskazywać czas wyznaczony tego dnia przez sygnał z wieży kościoła Mariackiego równo o 12.00.
Zdążyć na czas
Zdawało się, że oto kończy się czas chaosu, nadchodzi porządek, planowanie i koordynacja. Wyobraźcie sobie: wcześniej obowiązywał wszędzie czas lokalny, co znacznie utrudniało możliwość wspólnego działania czy nawet opuszczania najbliższej okolicy. Miało być już tylko lepiej. Mieliśmy zacząć świadomie kształtować własny Los. To nie był zły pomysł. Problem w tym, że nie było i nie będzie „naturalnego porządku”. Jest tylko taki, który wspólnie próbujemy tworzyć.
Uzyskaj pełny dostęp do magazynu
Zarejestruj się bezpłatnie, by uzyskać dostęp do całości tego artykułu.
Zarejestruj się